Na szafie (osobna historia) stoją rzeczy dzisiaj niepotrzebne: walizka, dwie łącznice i radioodbiornik. Ale czy na prawdę niepotrzebne? Przecież poprawiają mi nastrój, przywołują wspomnienia, wręcz rozczulają. Walizka znanej firmy Luis Vuitton przebyła długą drogę, niczym znalazła się u mnie. Najpierw była w Niemczech, później trafiła do Monte Carlo, następnie znalazła się u mojego kolegi w Gliwicach, który mi ją podarował. Jak twierdził, należała do milionera, który przewoził w niej milion niemieckich marek. Centrala telefoniczna Uniten CB-20 trafiła do szkoły jako dar z Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Urządzeń Mechanicznych "OBRUM" w Gliwicach (zawsze mówiło się o nim - to tam gdzie powstają czołgi). Służyła w szkole dobrych parę lat, zakończyła swój żywot po zakupie automatycznej centrali telefonicznej. Telefon polowy MB-66 stosowany był w wojsku. Poza armią używany był w PKP i telekomunikacji. Produkowany był przez RWT w Radomiu. Lampowy radioodbiornik Calypso 21702 produkowany był przez Diorę po 1961 r. Przybył do mnie z Namysłowa od rodziny, która chciała go wyrzucić na śmieci. Wszystkie wymienione przedmioty są sprawne. Trochę zabrzmiało jak oferta na OLX lub Allegro. Nic z tego, nie są do kupienia. To cząstka mojego życia, a jego się nie sprzedaje.
Zawiozłem dzisiaj żonę do Lasu Buczyna w Zbylitowskiej Górze koło Tarnowa. W czasie okupacji niemieckiej było to miejsce masowych egzekucji - tutaj Gestapo z Tarnowa zabiło ok. 10 tys. ludzi, w większości Żydów z miejscowego getta. W lesie pogrzebano wówczas m.in. 800 dzieci z żydowskiego sierocińca, które celem zaoszczędzenia amunicji Niemcy wpędzili do jednego z grobów, a następnie wymordowali przy użyciu granatów. Gestapo w Jaśle też miało swój Las Warzycki, gdzie zamordowano ok. 5 tys. Polaków i Żydów. I tutaj zginęły dzieci, z Zakładu Wychowawczego w Iwoniczu. Takich Lasów na ziemiach polskich jest przerażająco wiele, część z nich nie ma nawet swojej nazwy. Jednak Las Bronicki koło Drohobycza przeraża najbardziej.
W rodzinnym archiwum odkryłem malownicze zdjęcie pogrzebu. Prawda, że brzmi okropnie? Nie wiem kogo chowali i gdzie chowali, ale magia tego miejsca skusiła mnie do podzielenia się zdjęciem z innymi. Nie będę komentował, pocieszam się jedynie tym, że nie cierpię na tanatofobię. W przeciwnym razie unikałbym tematu, jak diabeł święconej wody.
Wczoraj skończyłem czytać zbiór opowiadań Dawida Bergelsona pt. Dwie bestie, dzisiaj rozpocząłem lekturę Opowiadań Stanisława Wygodzkiego. Pierwszą z tych książek Wygodzki przetłumaczył z żydowskiego na polski, drugą oczywiście napisał. O Stanisławie Wygodzkim można dużo: o jego losach, twórczości, czy nawet imionach, których używał - Szaja, Szymon, Stanisław, Jehoszua. Dla mnie nazwisko pisarza zawsze kojarzyć się będzie z tragicznym fragmentem jego życia, kiedy w 1943 r. w wagonie wiozącym go na śmierć w komorach Auschwitz-Birkenau, z żoną i córeczką Mindel zażył luminal. One zmarły, on przeżył Oświęcim, Sachsenhausen-Oranienburg i Dachau. Los człowieczy.
Doskonale pamiętam tytuł pierwszej, wypożyczonej w szkolnej bibliotece książki: Na jagody Marii Konopnickiej. Natomiast bardziej w głowie utkwiły mi inne książeczki. Były to Miniatury Morskie - seria wydawnicza podejmująca tematykę morską i tomiki Żółtego Tygryska, opisujące wybrane epizody z okresu II wojny światowej. Do dzisiaj pamiętam lotniskowce Shōkaku i Zuikaku (chyba w pisowni Siokaku i Siukaku) zatopione przez amerykańskie jednostki na Morzu Filipińskim. Kiedy na półkach antykwariatu Vivarium w Bytomiu natknąłem się na książki tych serii wydawniczych, nie mogłem się oprzeć, by ich nie kupić.